
Jeżeli przyjąć, że dzieciństwo kończy wraz z przytłaczającą świadomością niesprawiedliwości, to mogę napisać, że byłam dzieckiem może z 4 lata.
Gdy do mojej niewielkiej jeszcze wtedy główki dotarło, że czasami lepsze prezenty dostają najbardziej rozwydrzone bachory, zrozumiałam że gdzieś, kiedyś ktoś bardzo mnie okłamał.
Jeżeli jesteście w stanie wyobrazić sobie minę czterolatki zrobionej w balona, to zrozumiecie że rozgoryczenie, żal i gniew były emocjami, które zagościły w niej na dłużej.
Ale nigdy nie byłam dzieckiem, rzucającym się na podłogę i walącym w nią rękami, krzycząc jak to bardzo jestem niezadowolona.
Takie zachowania nigdy nie były dla mnie. Były głupie, tak samo jak wszystkie dzieci wokół (wiecie już, dlaczego wolałam bawić się sama).
Ja reprezentowałam raczej postawę pełną pokory, z pokorą czekałam. Dziś sama nie wiem na co. Ale chyba gdzieś w tej naiwnej głowie dziecka, była nadzieja że może z czasem sprawiedliwość wróci i przyniesie tyle nagród, że bilans się wyrówna.
Gdy jednak owa Pani się nie pojawiła, znudziłam się czekaniem. Zajęłam swoją głowę i swój umysł na parę lat. Zamknęłam się w sobie, odcięłam od świata na którym się tak bardzo zawiodłam i zaczęłam się uczyć. Ale nie jak normalne dziecko. Obsesyjnie, stale, ciągle. W wakacje i święta. Żeby wyciszyć myśli i nienawiść. Przekierować wszystkie siły i myśli na zbyt trudne zadania i niezrozumiałe książki.
Ale przychodzi taki moment w którym nasze ciało mówi dość. Możesz się głodzić i udawać, że wszystko jest okey ale nadejdzie pewna chwila, gdy będziesz zbyt słaba, zacznie cię boleć głowa i nie pomoże kawa ani energetyk. Trzeba będzie coś zjeść. I tak się stało w moim przypadku.
Głodna zaczęłam szukać, tego co tak długo zamiatałam pod dywan, udając, że nie istnieje. Było tym trudniej im bardziej stawałam się kobietą i już nie tylko podświadomość pragnęła miłości ale i ciało. Niestety jakaś niezrozumiała siła, której nie potrafię nazwać ale w którą gdzieś dziwnie wierzę, nie uważa, że to jest mój czas, że jestem na to gotowa. Być może mój los jest całkiem inny, tylko ja nie potrafię jeszcze go odnaleźć i zamiast podążać z nurtem rzeki, próbuje płynąć za wszelką siłę pod prąd.
Kiedy nie dostałam tego co tak bardzo chciałam, gdy już nie pomogło zajęcie się książkami, bo zaczynałam zdychać z głodu, przyjęłam postawę roszczeniową, czyli " ja żądam!". Mając ogromne pretensje do losu, do świata, do siebie, do wszystkiego wokół. Zaprowadziło mnie to do punktu w którym różne emocje, sprzeczne przekonania, krzyki nadziei przekrzykiwane siedzącym gdzieś przekonaniem o głupocie pozostawianiu czegokolwiek nadziei, zderzały się. Gdy męczyłam się z tak buzującym umysłem, usłyszałam pewną historię.
Historię chłopca, który miał grać w piłkę, takie miało być jego przeznaczenie. On w to wierzył i wszyscy inni w to wierzyli. Pewnego dnia chłopiec uległ wypadkowi i myślał, że jego życie się skończyło. Jeżeli nie może grać w piłkę, to nie może już nic. Zmarnował swoje życie.
Leżąc w szpitalu, dostał w podarku od przyjaciela gitarę, na zabicie nudy. Na gitarze grać nie umiał i też nie za bardzo chciał. Ale czego się nie robi z nudów.
Parę lat później sprzedał miliony płyt, a nazywa się Julio Iglesias.
Nie każda historia jest taka jak Julio, bo my zbyt uparcie dążymy do tego co sami sobie zaplanowaliśmy, czego sami chcemy, zamiast stanąć i pomyśleć. Dopuścić możliwość, że inna droga będzie dla nas lepsza. Pozornie gorsza ale na końcu lepsza.
Czy wierzę w Boga? Nie wiem. Czy wierzę w przeznaczenie?Nie wiem. Formalnie jestem ateistką ale gdzieś bardzo głęboko w mojej głowie istnieje pewna wątpliwość, której nie rozumiem.
Istnieje pewna siła, która sprawia że pomimo moich starań wszystko nie wychodzi.
Moje marzenia są dla innych ludzi tak banalnie proste a dla mnie tak cholernie trudne, że musi być tego jakiś powód. Ciągle nie wiem jaki, bardzo bym chciała się dowiedzieć.
Czasami pragniemy tych samych rzeczy co inni ludzie, używamy tych samych metod co oni, żeby je zdobyć i nam nie wychodzi, chociaż jak by się mogło wydawać, jesteśmy od nich bardziej predysponowani.
Kiedyś mi się wydawało, że to objaw słabości. Jeżeli ktoś zrzuca coś na los czy na Boga. Teraz wiem, że czasami możesz się starać z całych sił a i tak może Ci nie wyjść. Możesz wychodzić codziennie, do klubów, pubów, udzielać się na kursach, na siłowni i nie poznać nikogo. Możesz wyjść raz z przyjaciółką na kawę i poznać przyszłego męża. Tak właśnie jest. I są takie rzecz, których nie da się pokonać. Trzeba z pokorą powiedzieć " akceptuję". Chociaż czasami jest to trudne.
Trudno jest powiedzieć, że się akceptuje, gdy ktoś kto na nieszczęściu innych zarabia tysiące i żyje jak PAN,a inni myślą za co kupią dziecku plecak do szkoły, ciężko pracując i będąc tak zwyczajnie, dobrymi ludźmi.
Na to wszystko nie ma wytłumaczenia, żeby sobie to wytłumaczyć, trzeba to zrzucić na " czyjeś" barki.
I znowu mi nie wyszło. Jestem pokorna, przyjęłam to. Od dziś przestaję żądać, przestaje walczyć na siłę z czymś z czym i tak nie wygram. Skupię się na sobie, co nie znaczy, że nie czekają mnie ciężkie chwile, zapewne nadejdą szybciej niż myślę.
Wierzę, że płynąc z prądem rzeki, dopłynę o wiele dalej i to miejsce, w którym finalnie przycumuję swoją łódź, będzie o wiele piękniejsze niż mogłabym sobie wymarzyć. Chociaż zapewne będzie zupełnie odmienne od tego, czego tak bardzo chciałam. Jak już pisałam, często sami nie wiemy co jest dla nas dobre, czego tak na prawdę chcemy i co da nam szczęście, Więc może warto w to uwierzyć, wierzyć mocno, że jest jakaś siła, która wie. Wierzyć, że jest ktoś kto zaplanował nasze życie, lepsze i piękniejsze niż my sami jesteśmy w stanie, nie uwzględnił tylko naszego uporu w rujnowaniu tego planu.
Tak więc z pokorą czekam, prosząc tylko o wytrwałość .
Z.
Komentarze
Prześlij komentarz